Niedawno w jednym z amerykańskich magazynów ukazał się tekst bijący na alarm, o tym, że pisma kobiece od 40 lat piszą to samo. Że są zupełnie pozbawione kreatywności.
Dopiero teraz do tego doszli? Dziwne. Mieszkam w Polsce i wiem to od dawna. Rzadko czytam pisma kobiece; porażają mnie właśnie swą płytkością i przewidywalnością. Dlaczego?
Wiemy, że na wiosnę dowiemy się o "55 rzeczach, które musisz mieć", o tym, że trzeba schudnąć na lato, zadbać o skórę po zimie i mieć ohydny miętowy sweterek, w którym co prawda wyglądasz jak posiniaczona bohaterka kampanii społecznej o przemocy w rodzinie, ale moda ma swoje prawa i który jest aktualnie modny i jeśli nie masz go w szafie, to... wyjdź stąd. Jak nie podoba ci się sweterek, to kup chociaż marynarkę w kwiatki. To nic, że ktoś pomyli cię z kanapą albo lampionem. Jesteś modna, to się liczy, bo liczy się tylko to, choć wmawiają ci, że liczy się wnętrze. Dopóki boski Karl, albo inny nakręcony witaminami starzec albo pani z twarzą niepodobną już do nikogo, nie zrobią z tego kolekcji "wiosna- lato" - tego pojęcia nie ma.Na lato straszą nas cellulitem (każda kobieta go ma, ale ty nie powinnaś), otyłością widoczną w bikini (no bo lato to obowiązkowo bikini, prawda?), słońcem (jest złe, byłaś głupia, jeśli myślałaś inaczej), chorobami wenerycznymi (bo jak lato to romans, a wtedy nie pamiętamy, według gazet, o bezpiecznym seksie, a hasło "wierność" ulatuje jak wakacyjne wspomnienia oraz alko wypijane w ilościach ponadnormatywnych), grzybicą stóp (tak, te baseny, rozbieralnie i krwiożercze reklamy w tivi) i rozpadem związku po wakacjach. Aha, jest jeszcze możliwość bycia obrabowanym podczas wakacji oraz niemal konieczność odbycia wakacyjnego romansu. Jak mus to mus.Na jesieni mówią nam, co kupić na zimę (bo - z założenia - to, co masz w szafie jest bez sensu i jeśli nie wstyd ci wyjść na ulicę, to musisz mieć kolejną torebkę, choć jej nie potrzebujesz), jak zregenerować skórę spaloną słońcem po lecie (bo według tych gazet każdy leżał jak skwarek na plaży, a kremów nigdy za mało), jak wyleczyć depresję pourlopową (bo podobno każdy ją ma, a jak nie ma, to mu wmówią, że ma) i jak utrzymać formę po lecie.
Zima to Gwiazdka i niekończące się wciskanie poczucia winy, że jeśli nie wydasz całych pieniędzy na prezenty dla rodziny (których potem nie będzie nawet chciał bezdomny, ale ty spełnisz swój obowiązek konsumenta/ członka rodziny/ obywatela), to będziesz nieszczęśliwa/ -y. Prezent to objaw miłości. Oczywiście będą wciskać kit, że materializm jest be, ale na następnej stronie zrobią listę „1000 prezentów na Gwiazdkę“ i wtedy już wpadłeś.No i stół wigilijny musisz mieć udekorowany (bombka za 500 zł - dlaczego nie, wszak chodzi o tradycję), więc w każdym piśmie kobiecym masz instrukcję dekoracji stołu. Żebyś nie daj Bóg chciała zjeść na gazecie albo z plastikowego pojemnika. Fuj. No i obowiązkowo przepis na makowiec, bigos i karpia. To nic, że na sam widok robi ci się niedobrze. Raz w roku musisz, "zamknij oczy i myśl o Polsce", jak mawiały nasze patriotyczne prababki.Do tego niemal obowiązkowa jazda działu psychologia o depresji podczas Świąt (bo nie ma cię w pracy, a matka pyta w kółko, kiedy będą dzieci) i grożących morderstwem spotkaniach rodzinnych przy opłatku (patrz wyżej...). Bo z rodziną to dobrze jest tylko na zdjęciu. Jeżeli kochasz swoją rodzinę, zrób z nią sesję do gazety; jak z ginącym gatunkiem roślin albo zwierząt, wypomadowani udajecie, że jest suuuper i jecie makowiec; wszystko po to, żeby inni ci zazdrościli i potem, oglądając te fotki, masz ochotę już tylko wysłać ich na Księżyc, ewentualnie do obozu pracy. I tak w kółko.
Przed Sylwestrem dowiadujesz się też, że musisz rozświetlić cerę (bo jest szara na bank po opiciu i obżarstwie) i na pewno jesteś po Świętach gruba, musisz schudnąć do kreacji. A jak nie masz kreacji, to musisz ją mieć, bo jak nie masz... to znowu wyjdź stąd. Nawet się nie przyznawaj, że masz ochotę spędzić tę noc pod kołdrą, bo wtedy będziesz zmuszona oglądać w telewizji Kevina albo czytać horoskopy na Nowy Rok. Znałam kiedyś kogoś, kto takie horoskopy pisał. Nie potrzebował do tego gwiazd, szklanej kuli ani kart tylko sporej i zimnej flaszki. Od tej pory w nie już nie wierzę. Zastanawiam się bowiem, co pił ten, kto pisze o tym, że po raz kolejny nadchodzący rok, będzie rokiem przemian w moim życiu.
Chyba założę gazetę....
Nie, kłamałam.