Znamy się z Kingą długo, zaczynałyśmy w jednym czasie w telewizji na Woronicza, kiedy nie było żadnych stacji komercyjnych. Jesteśmy z pokolenia, które było bardzo ostro rozliczane z umiejętności dziennikarskich albo ich braku. Wiemy, co to znaczy ciężka praca. Ale wiemy też, jak bardzo ważne jest pójście własną drogą.
Ona taką droga, czy to się komuś podoba czy nie, poszła. I ponosi tego konsekwencje, bo nie wiem, czy ma wielu fanów wśród kolegów po fachu, ale ma na pewno poczucie zawodowego sukcesu i patrząc na nią, kiedy rozmawiałyśmy w „Maglu”, myślę, że się rozkręca.
Rozgrywa siebie w mediach mistrzowsko. Znam wielu dziennikarzy, którzy z nią rozmawiali. Nie ma przebacz. Albo dobrze, albo wcale. Jeśli ktoś chce napisać o niej tekst, dostaje listę osób poleconych do rozmowy. Zawsze tę samą. Kinga wie, że sprzedaje numery gazet, w których jest na okładkach. Wie, o co gra. Stawka jest wysoka. Jej wywiady pokazują konsekwentnie wizerunek dzielnej kobiety, samotnej matki, człowieka sukcesu walczącego z przeciwnościami losu, ostatnio szczęśliwie zakochanego. U mnie opowie troszkę o tym, jak to jest mieć odrastającą, urodziwa córkę, którą już interesują się paparazzi…
To pierwsza w Polsce osoba publiczna, która w tak mistrzowski sposób rozegrała porażkę, jaką jest rozwód. Jej rozwód też, chcąc nie chcąc, był publiczny. Mówiła o nim cała Polska. Najpierw znalazła pracę w TVN od razu w porannym paśmie, a potem poszła do „Tańca z gwiazdami” i wygrała program, mówiąc między innymi o odkrywaniu swej kobiecości w tańcu, szczególnie w rumbie. Czy umiała tańczyć? Nieważne. Ludzie i tak głosowali. Została z dnia na dzień ikoną rozwódek i wszystkich kobiet, które dzielnie podnoszą się po porażce. Wygrała program przy rekordowej oglądalności. Wystąpiła nawet w „Kropce nad i”, choć nie reprezentowała żadnej partii. Ale był to krok wykonany w jednym, określonym celu – wygrać miejsce w wyobraźni i sercach Polek. Udało się. Poszła za ciosem, wydała książkę o życiu. Książka okazała się hitem, z tym się nie dyskutuje, znam kilka kobiet, którym naprawdę pomogła, bo zrywała ze stereotypem kobiety porzuconej, czyli może gorszej, biczującej się, dawała babkom nadzieję. Ludzie z własnej woli ją kupili. I kupują Kingę nadal. W każdej postaci. Kupują jej kosmetyki, notabene – bardzo dobre, sama uwielbiam jej pilingi i oliwki, czytają jej bloga, kupują reklamowaną przez nią, nota bene piękną, biżuterię. Dzisiaj wiemy, że dla świadomości Polek na temat tego, co jedzą, co wklepują w skórę zrobiła wiele, choć na początku patrzono na nią jak na nawiedzoną wariatkę.
Oczywiście, równie chętnie o niej plotkują, bo to jedna z tych osób, o których się plotkuje dramatycznie dużo i często. Sama do tego prowokuje, bo jest bogata, szczęśliwa, dość chłodna w obyciu, nie jest to kumpelką dla każdego i jest urodziwa. Bez wieku. Wygląda genialnie, dokładnie się jej przyjrzałam, wierzcie mi, te biedne dziennikarzyny, które piszą o niej koszmarne teksty, chciałyby tak wyglądać jak ona. Kinga odniosła sukces a tego się nie wybacza. Jednak jak widać nawet z naszej rozmowy, jej to już nie rusza. Robi swoje, konsekwentnie na przykład reklamując w Polsce sukcesy polskich śpiewaków operowych na świecie. Dlatego jeśli czytam, że jakaś była diva, która zapomniała co to jest sukces, wytyka jej nieprzygotowanie zawodowe, to krew mnie zalewa. Znaj proporcje, mocium panie, chciałoby się powiedzieć. Lepiej zamilknąć. To będzie ciekawe spotkanie, Kinga was rozbawi i pokaże dystans, o jaki ja nie podejrzewacie, bo tak naprawdę niewiele o niej wiecie. Może to klucz do sukcesu? Nie wiedzieć zbyt dużo? Zachować tajemnicę? Czekałam na nią długo, jest bardzo zajęta, ale było warto.