Coś z niczego, czyli kocyk

Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej
Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej
Czego zazdroszczę czasem ludziom? Umiejętności zarabiania na niczym. Robienia pieniędzy na ludzkiej naiwności czy snobizmie. Ostatnio robi się kasę na kocykach i miłej atmosferze. Serio.

Kiedy usłyszałam, że hygge to bycie miłym, ciepłym, normalnym i owijanie się kocykiem, zamarłam. Tylko tyle? Aż tyle? Sama nie wiem. Połowa moich znajomych kupiła sobie jednak zimą, nagle ważne i bardzo ładnie wydane książki o owym hygge i cieszy się teraz z bananem na buzi kocykiem (kocyk w wersji hygge to nie jakaś polarowa szmata, ale coś więcej), gapieniem na ładne widoczki (bo wcześniej nie wiedzieli, że to hygge i jest modne, więc mieli owe obrazki to w poważaniu), piciem herbaty w ciepłym kubku (no bo do tej pory chyba pili w zimnym, a teraz jest to hygge, więc patrzymy inaczej na kubek), no i dobrocią wszelką właśnie. Na kanapie najlepiej.

Istnieje bowiem coś takiego hyggowanie. Czyli według mnie bycie normalnym człowiekiem, ale ja jestem z Polski i pewnie się nie znam. Czy na pewno? Hyggowanie bowiem, to według Duńczyków, którzy owe hygge wynaleźli, to coś ważnego, wyjątkowego, oczyszczającego. Nie mylić z ziołowymi herbatkami na sen czy trawienie. No chyba, że pitymi w ciepłym kubeczku, na kanapie pod kocykiem i w milusich skarpetuniach.

Hygge.... Czyli co? Bycie sobą, na własnej przestrzeni, dbanie o siebie, o swoich bliskich, o swój nastrój, swoje dobro, odrzucanie waśni i złych emocji, dbanie o innych i swoje emocje. No i oczywiście kanapa, kocyk, herbatka, zamyślenie, cisza, skupienie. Jedni mówią na to zen, inni hygge, kwestia narodowości, a Polak i tak wszystko, co zagraniczne i opakowane w obcobrzmiącą nazwę, kupi. Odezwij się w obcym języku w Polsce, to nadal, po latach od komunizmu, który zamykał Polaków na świat i ludzi, jesteś Bogiem i każdą brednię sprzedasz tu każdemu, za każde niemal pieniądze, bo mamy jakoś dziwnie wdrukowane w głowy i DNA, że wszystko, co zagraniczne, jest odrobinkę lepsze od tego, co mamy u siebie. I nie pomoże patriotyczna propaganda. Jesteśmy kosmopolitami i już. Ze straszliwym kompleksem bycia na peryferiach wielkiego świata. Z kocykiem czy bez.

Ja owo hygge nazywam inaczej, chyba prościej, bo dla mnie to: "mieć wywalone na wszystko". I pewnie dlatego nie trafia do mnie hygge, bo ja to uprawiam nałogowo od dawna i nawet, och, głupia ja, nie miałam pojęcia, że może po raz pierwszy, ten jedyny w życiu, jestem modna, jestem w mainstreamie i jestem hygge w wersji 3.0. Siedząc bowiem na swoje skandynawskiej kanapie, z dwoma psami, pod polarowym i grubym kocykiem, pijąc kawkę (herbatkę też czasem i nawet w kubeczku twarzowym bardzo) nie wiedziałam nawet, jaka to ja jestem cholernie modna i światowa! Ja byłam hygge na długo zanim to wynaleziono i zaczęto na tym zarabiać!

Bo hygge, to miejsce, gdzie istnieje filozofia ciepłego kocyka, bycia po prostu normalnym, spokojnym człowiekiem, który nie jest cholernym egoistą, jest otwarty na siebie i na świat. Czytam o hygge i myślę sobie, że to normalne życie, prowadzone bez względu na kraj czy język, ale sprytnie opakowane w papierek "made in Denmark". Nic więcej. I przy okazji super patent za zarabianie kasy na ludziach. Na biednych obywatelach, którzy chcą się poczuć lepsi, mądrzejsi, bardziej sexy, bardziej światowi, a nie tylko z szarej, burej, czasem smutnej, zwykle pszenno-buraczanej Polski. A więc przeczytawszy i obejrzawszy ładną, atrakcyjną i drogą książkę o hygge, pomyślą sobie, że będą od dzisiaj hygge, odrobią z dziećmi po szkole lekcje, obiad dobry ugotują, nikogo akurat nie zwymyślają w sieci i nawet powiedzą „dzień dobry" sąsiadowi, któremu życzą na co dzień wszystkiego, co najgorsze i świat od razu stanie się miły.

Na razie ukazało się u nas kilka książek o hygge, podobnie jest też na świecie, gdzie nagle kocyk, kanapa i odcięcie od toksycznego świata i skupienie na sobie stało się modne, trendy, jak zwał tak zwał. Parę osób na tym pewnie sporo zarobiło, wcisnęli ludziom nową objawioną prawdę marketingowo-psychologiczną, że to, co zwykli, normalni, świadomi obywatele robią w sumie na co dzień, to najnowsza moda rodem z Danii, choć pewnie nie mają pojęcia, gdzie leży Dania i jeśli ją kojarzą w ogóle, to z kryminałów Joanny Chmielewskiej. No taka karma. Kasa się zgadza, książki są bardzo ładne i nietanie, dziennikarze piszą poradniki o hygge, ludzie albo mają z tego bekę albo dają się wciągnąć i kupują skarpety, kocyki i na herbatkę patrzą jakby inaczej. W sumie, nikomu jeszcze kocyk nie zaszkodził. Skarpety też.

Cokolwiek to jest, skądkolwiek to pochodzi i czy nazywa się hygge, zen czy "mieć na wszystko centralnie wywalone", wypada to czasem sobie i naszym bliskim robić. Po prostu się polubić. Zatrzymać. Usiąść. Pomyśleć. Wreszcie.

Podobno nie jest na to nigdy za późno.

Karolina Korwin Piotrowska

podziel się:

Pozostałe wiadomości