"Gwiazdy" w pół drogi

Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej
Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej
Życiorys Jana Banasia, piłkarza Górnika Zabrze, to hit sam w sobie. Czy jego wersja filmowa okaże się kinowym przebojem?

Film o miłości i piłce. Tak jest reklamowany. Banalnie i stereotypowo. Plakat powala kiczem, bo grafik płakał, kiedy go projektował. Ale to historia o kimś, kto poruszał miliony, całość utrzymana w stylu retro, a wszystko to okraszone sportem. Czy to jest film, który z „Bogami" rzeczywiście może konkurować?

Historia jest świetna. Petarda. Opowieść o chłopcu, potem o mężczyźnie, który ma marzenia o sporcie, realizuje je, mimo problemów narodowościowych, językowych, mimo historii, polityki, które po chamsku i brutalnie ingerują w jego życie. Jest i jego kumpel, z którym rywalizuje i dziewczyna, w której kochają się obaj. Rywalizacja jest, bo kumple - Banaś i Ginter - są piłkarzami i kochają się w jednej kobiecie. Rywalizacja ma brutalny przebieg, na chwilę przyjaźń zwycięża, by potem z niegdysiejszych wiernych przyjaciół zrobić wrogów. Dorzućmy do tego fenomen bycia kibicem, opowieść o sporcie, który daje poczucie wspólnoty, kiedy „nasi" wygrywają, albo też, kiedy oddają pole innym. Wspólna radość albo łzy. Jak w życiu. Tak, to świetna historia...

Co decyduje o sukcesie filmu? Scenariusz, wizja reżysera i obsada, wybór konkretnych aktorów, którzy dając z siebie wszystko, ucieleśnią wizję postaci pokazanych w scenariuszu. Dadzą postaciom opisanym na papierze konkretne zachowania, głos, twarz i oczy; dadzą, albo i nie, emocje i talent. Obsada, szczególnie w filmach tak epickich, opartych w dużej mierze na autentycznych wydarzeniach, jest kluczowa. Wspomniani „Bogowie" są tego przykładem- tam wszystko jest obsadowo zrobione na milion procent, każdy epizod to aktorska perła, w „Sztuce kochania" czy „Marii Curie" jest podobnie - te filmy nie miałyby mocy, gdyby nie konkretni aktorzy, którzy dają bohaterom swoje serce, twarze, błysk w oku i gest. I tu reżyser filmu, Kidawa-Błoński, który obsadzać przecież umie, co pokazał w „Skazanym na bluesa" czy „Różyczce", stracił węch.

Gwiazdy | Sebastian Fabijański i Mateusz Kościukiewicz
Gwiazdy | Sebastian Fabijański i Mateusz Kościukiewicz
Źródło: mat. dystrybutora

Zacznijmy od postaci, która jest kluczowa dla konfliktu pomiędzy Ginterem i Banasiem, czyli Marleny. Ma być lokalną „najpiękniejszą w całej klasie", postacią, jaką każdy z nas kiedyś poznał; jest urodziwą i znającą swoją siłę przyciągania, seksualną torpedą, która marzy o tym, by zostać aktorką. Wie, że rozkochała w sobie dwóch mężczyzn, ma być przechodnim trofeum, nagrodą za wysiłek i za wytrwałość. Desperacko chcę wierzyć, że Joanna Kulig była za droga albo zbyt zajęta, że Małgorzata Socha nie miała czasu, by w „Gwiazdach" zagrać, bo to, co widzimy na ekranie nie powala. Owszem, Karolina Szymczak jest urodziwa, ładnie nosi ubrania, ale... to nie wystarcza, by uwiarygodnić tę postać. Puste spojrzenie, zero ekspresji, energia martwej nimfy. To jej „środki aktorskie", bo sama uroda nie wystarczy. To jest świetna postać, ktoś, kto jest jak zapałka, która ma rozniecić ogień. Patrzy się na nią miło, jak na manekina na okładce gazety o modzie, ale po chwili mamy ochotę powiedzieć: "Weź coś wreszcie daj z siebie, cokolwiek zagraj" i nie ma odzewu. To poważny błąd obsadowy. Jeden z kilku. Z litości nie zapytam też nawet, jakie to wybitne kwalifikacje aktorskie miała Ola Gintrowska, znana do tej pory z tego, że kiedyś w eliminacjach Eurowizji przebrała się za syrenę, by dostać rolę, która spowodowała, że na plakacie jest wyżej niż Cielecka. To niech lepiej zostanie tajemnicą.

Największym jednak błędem obsadowym jest rola główna. Mateusz Kościukiewicz dostał role Banasia, bo jest podobny do pierwowzoru i ma krzywe nogi jak piłkarz. Ciekawe uzasadnienie. Kościukiewicz, który po „Wszystko, co kocham" i „Bez wstydu" dawał nadzieję na talent, na kogoś, kto jest przyszłością kina, właśnie uwala na naszych oczach drugi film w ciągu kilku zalewie tygodni. Pierwszym jest „Amok", gdzie, mimo, że zagrał najlepiej od lat, daje się i tak koncertowo przyćmić kolegom, a przede wszystkim Łukaszowi Simlatowi. W „Gwiazdach", owszem, ładnie nosi biały kożuszek, rozbija się czerwonym samochodem, patrzy się spode łba i nic poza tym. Od pierwszej chwili, kiedy na komisariacie staje oko w oko z Adamem Woronowiczem, nie interesuje nas, bo to Woronowicz, choć nie mówi nic, skupia na sobie całą uwagę. Potem jest tyko „lepiej". Do tego Kościukiewicz to aktor, którego powinno się dubbingować, bo ma dykcję, która jeszcze nie tak dawno nie pozwalałby mu nazywać siebie aktorem. Jego nie sposób zrozumieć. Może dołączać do biletów listę dialogową? Smutne, kiedy widz zaczyna się zastanawiać, co mówi z ekranu aktor. No chyba, że tak teraz ma być. Zatrudniamy tych, których nie da się zrozumieć, a w mediach i tak napiszą: „Świetnie zagrał". Napiszę coś, o co nigdy bym siebie nie podejrzewała: lepszy od Kościukiewicza jest nawet Paweł Deląg jako jego ojciec. Serio.

Gwiazdy | Karolina Szymczak i Sebastian Fabijański
Gwiazdy | Karolina Szymczak i Sebastian Fabijański
Źródło: mat. dystrybutora

I tak płynnie przechodzimy do jasnych punktów. Bo kiedy aktor głównej roli daje ciała i jego zaangażowanie w to, co robi, jest równe zeru, korzystają ci zdolniejsi i to oni skupiają uwagę. Bo to nie jest film o Banasiu. To film o Ginterze, jego przyjacielu, a potem wrogu, granym przez Sebastiana Fabijańskiego, który po prostu idealnie zdominował cały film. To pierwsza jego tak dojrzała i przemyślana postać, zrobiona wreszcie nie głównie w oparciu o warunki fizyczne, ale o emocje, prawdziwe, bliskie wrzenia, strasznie mocne, z którymi można się identyfikować. Jeśli po "Pitbullu" ludzie go pożądali, to po "Gwiazdach" pokochają, bo zagrał kogoś, kto połamany przez los i ludzi, bierze widowiskowy, bezwzględny odwet za swoje krzywdy. To postać z krwi i kości, dopracowana w każdym szczególe, jedna z lepszych męskich ról w polskim kinie ostatnich kilkunastu miesięcy. Podobno panowie Fabijański i Kościukiewicz ostro ze sobą rywalizowali na planie i poza nim. Szkoda, że tego nie widać na ekranie, bo mamy starcie mocarza z mrówką, która zresztą każdym niemal gestem pokazuje, jak bardzo wszystko ma gdzieś. Fabijański jest świetny, bo jest zdolny, ale także dlatego, bo mu Kościukiewicz pozwolił. Trzeba mu teraz życzyć, zamiast poklepywać go po ramieniu na branżowych licznych bankietach, łaszenia się do niego i pisania bredni o tym, jaki to on śliczny, oryginalny i prawdziwy, roli na miarę talentu. Bo to naprawdę żadna sztuka przyćmić słabego Stramowskiego w "Pitbullu" czy momentami Stuhra w "Belfrze", o Kościukiewiczu w „Gwiazdach" nie wspominając. Niech on dostanie kogoś, kto będzie dla niego równorzędną artystyczną i zawodową konkurencją, twórczym wzywaniem, a nie lansowanym przez media łupem, łatwym do zdominowania. Bo na razie ten sukces, co widać, przychodzi mu zbyt łatwo. Nie takie talenty w polskim kinie marnowali. Jeśli to prawda, że w „Kamerdynerze" Bajona ma z kim grać, bo ma jako partnerów Szyca, Woronowicza i Gajosa, może jest nadzieja. Premiera tego filmu ma być w przyszłym roku....

Gwiazdy | Sebastian Fabijański
Gwiazdy | Sebastian Fabijański
Źródło: mat. dystrybutora

Drugim jasnym punktem jest duet Cielecka - Lubos. To aktorskie pewniaki, oni nigdy nie zawodzą, ale... Tutaj Magdalena Cielecka gra postać matki Banasia na przestrzeni kilkudziesięciu lat i robi to tak, że brak komplementów, pięknych słów, by to dobrze opisać. Jest wspaniała. Nie wierzcie bredniom, że „dała się pobrzydzić". Jest zawodową aktorką najwyższej klasy i zagrała wybitną postać kobiety, która się starzeje, którą dotyka ząb czasu, ale patrząc na nią nie myślę, o jej charakteryzacji, ale o tym, że to jedna z najlepszych ról Cieleckiej w całej karierze. Jest prawdziwa jako młoda, zagubiona kobieta z nieślubnym dzieckiem, jak i jako starsza pani stojąca nad grobem swego męża. Eryk Lubos ma swój genialny czas w polskim kinie. Ponownie apeluję: każda kobieta po „Sztuce kochania" i po „Gwiazdach" powinna mieć swojego Lubosa! Oto ucieleśnienie marzeń o facecie idealnym, który kocha zawsze, jest, kiedy go potrzebujemy i daje nam całego siebie nienachalnie i prawdziwie. Cudowna, autentyczna i mądrze zagrana jest jego rola męża Cieleckiej, której daje dom, stabilizację i pracę... genialny to ekranowy duet.

A więc, czy to będzie sukces na miarę „Bogów"? Mimo uwag? Może się tak stać, bo Polacy kochają piłkę. Bo fenomen miłości do herosów z piłkarskiej murawy jest tam pokazany. Bo jest kilka świetnych postaci. Bo Fabijański pokazuje wielki talent i (znowu) klatę. Bo jest Cielecka, Lubos, Woronowicz, Chabior i Dziędziel. Bo kochamy proste historie. A to jest prosta, choć jednak niedoskonale opowiedziana, ale bliska serca każdemu kibica i człowieka połamanego przez los, historia. To może być hit. Mimo wszystko.

Karolina Korwin Piotrowska

ZOBACZ TAKŻE:

Sebastian Fabijański ma poważny kontrakt z widzami

Sebastian Fabijański ma poważny kontrakt z widzami

podziel się:

Pozostałe wiadomości