Media rozgrzane do czerwoności. Gazeta ma sławę, o jakiej można marzyć. Bohaterka okładki podzieliła kraj na dwa obozy. O co chodzi? O okładkę z Ewą Kopacz w „Vivie". Piszą do mnie dziennikarze, co ja sądzą, a że gardło mam chore, napiszę. Bo jest o czym.
Czy to jest kampania wyborcza?Oczywiście, że tak. Choć wywiad ma charakter rodzinno- słodki. Tak ma być. Ewa Kopacz już raz udzieliła świetnego, mocnego wywiadu Teresie Torańskiej do książki „Smoleńsk", nic tego nie przebije. Tu ma być radośnie, rodzinnie i tak jest. Do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych jest do zagospodarowania jedna Bożonarodzeniowa okładka „Vivy" - właśnie ta i ma ją Pani Premier. To jej spory PR-owy sukces. Politycy pojawiają się na okładkach kolorowych gazet, z różnym skutkiem, ale dawno nikt tak mocnym akcentem kampanii nie zaczął jak Ewa Kopacz w „Vivie". Sama trochę się boję, że teraz dopiero się zacznie lans parlamentarzystów, ale przynajmniej będzie, o czym pisać. W okolicach Wielkanocy czekają nas obowiązkowe rodzinne ustawki polityków, może nawet pielgrzymki do Rzymu ze święconką. W każdym kraju obecność polityka na okładce tak masowej i czytanej gazety, jaką jest „Viva", to element jego kampanii. Tylko u nas udaje się, że tak nie jest. Trzeba sprawę stawiać jasno - tak, to jest mój sposób dotarcia do ludzi, wyborców. Idą wybory, zaczynam walkę. To jest uczciwe. Ludzie taką postawę docenią prędzej.
Czy to jest dobra okładka?Na pierwszy rzut oka - tak. Na szczęście Ewa Kopacz nie została obowiązkową o tej porze roku śnieżynką ubraną w kiczowate sreberka albo złotka. Nie jest tez ciocią-klocią. Nie udaje też 20-latki. Na zdjęciu widać charakter. Pani premier ma genialny strój, garnitur to doskonały wybór, nowoczesny, bardzo do tego modny; doskonałe dodatki jak okulary i buty. Wzbudza więc zaufanie pozą, strojem, niby wszystko jest dobrze... Ale zdjęcie obrabiał chyba ktoś z niezbyt przychylnego Pani Premier PiS-u. Bo to dla nich jest ta okładka, która staje się idealnym prezentem dla wielbiciela kotów z Żoliborza.
To o co ten dym?Ewa Kopacz nie jest modelką, co jak dla mnie jest cudowne. Jest fajną kobieta, o doskonałej figurze, jest też babcią. Kobiety w jej wieku mają prawo do posiadania własnej twarzy. Każda zmarszczka na twarzy kobiety opowiada jakąś historię z jej życia. Pokazuje, że żyła. Kochamy Helen Mirren, bo nie wstydzi się swojej twarzy, kochamy Agatę Kuleszę, bo ma zmarszczki i nie udaje kogoś, kim nie jest. Teraz dygresja - kiedy pisałam w felietonie o okładce z Dawidem Podsiadło, na której był jak modelka z "Victoria's Secret", napisałam, że gdyby na co dzień reklamował wafelki, nic bym nie miała do retuszu, który zrobił z niego kudłatego Kena. Ale to jest megazdolny muzyk, świadomy tego, kim jest i takie akcje z twarzą robią mu krzywdę. On na to nie zasłużył. Podobnie jest tu - Ewa Kopacz jest premierem kraju, według mnie dość fajnego kraju, któremu to premierowi należy się szacunek. Nie tylko dlatego, że jest kobietą, bo nie o kwestie płci teraz chodzi, ale dlatego, że wykonuje cholernie odpowiedzialną pracę. Robienie z niej lalki w budowaniu szacunku nie pomaga. Znowu dygresja - mam koleżanki, nawet w stacji, które robią sobie botoks. Dużo botoksu. I bardzo dobrze wiem (bo się z bliska czasem przyglądam, albowiem jest to w swej perwersji i usztywnionej brzydocie fascynujące), jak wygląda, kiedy twarz, jak to mówią „wyje". Czyli z jednej strony wydaje się, że nie współpracuje z resztą twarzy i robi się efekt komiczny. Krzywy uśmiech, krzywe usta. To właśnie zrobiono na okładce. Przyjrzałam się Ewie Kopacz na zdjęciach, także video. Nie ma takiego efektu na twarzy, na pewno popracowała nad wizerunkiem, była u dobrej kosmetyczki, ale jej twarz nie „wyje". Na pewno Pani Premier nie uśmiecha się krzywo. Ma szczery uśmiech. Symetryczny. Tego na okładce nie ma. Grafik zrobił jej twarz maskę, którą przyozdobił krzywym, skupiającym całą uwagę, uśmiechem. I cały efekt, tej dobrej, wzbudzającej szacunek okładki poleciał w kosmos internetu, gdzie ludzie nie kryją zdziwienia. Szoku. Szydzą. I mają do tego prawo.
Co teraz?„Viva" ma reklamę, jakiej nie miała dawno. W sumie dobrze, bo wywiad jest dobry, sesja w środku również. Kto zawinił? Na pewno grafik, który „poleciał", jakby retuszował gwiazdkę ze ścianki, która marzy być gładką, chudą i bezmyślną za wszelką cenę, bo za to jej płacą. Zawiniło przede wszystkim otoczenie Premiera. Ktoś miał nie tylko prawo, ale i obowiązek dokładnie tej okładce się przyjrzeć zanim poszła do druku. Pokazać ją może do konsultacji innym, może w wieku najwyżej 20 plus, doskonale obytym w necie i nowych mediach oraz języku i specyfice tych mediów, które natychmiast oceniają, linkują, lajkują i mają bekę albo nie... Bo dzisiaj nie liczy się tylko to, że ma się okładkę. Tak było wieki temu. Liczy się to, czy nie dało się na niej powodu do szydery. Trzeba szukać tych momentów, do których internauta - główny odbiorca mediów w XXI wieku - się przyczepi. Nie dlatego, że jest zły, niedobry, ale właśnie dlatego, że ma prawo do tego i skalę porównawczą. Złote czasy bezkarnego wciskania ludziom medialnego kitu idą w zapomnienie. Teraz każde zdjęcie, wywiad rozpatruje się pod kątem tego, co wyszło słabiej. Co zostanie wyłapane. Jak ten krzywy uśmiech, którego powinno nie być. Oby to stało się dobrą nauczką na przyszłość. Media to pole bitwy, na które się wchodzi i w dzisiejszych czasach nie wypada nie znać reguł gry. A ta jest ostra i nie zna litości. A hasło „beka" czy „szydera" dominują. Takie czasy. Mam w zwyczaju, kiedy ktoś dzwoni do mnie i błaga o pomoc, mówić, że zawsze zamiast zostać osobą publiczną, można było zostać parkingowym. Nikt o okładki go nie pyta. Póki co.
O jeden ruch grafika za daleko.O jeden uśmiech za dużo.O jedną konsultację z PR-owcami za mało.Kampania wyborcza właśnie się zaczęła. Obyśmy jakoś przeżyli ten 2015 rok!
Autor: Karolina Korwin Piotrowska