Nowy felieton Karoliny Korwin Piotrowskiej: "Hieny"

Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej
Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej

To nie nastąpiło od razu. To działo się etapami. Mniej więcej od początku XXI wieku media zaczęły nas wprowadzać do życia prywatnego ludzi znanych i to nie na zasadzie miłej pogawędki, ale brutalnej ingerencji albo żenującej ustawki dla lansu. Ostatnio sporo siedzę w archiwach i czytam stare gazety. Widać jedno jak na dłoni - w XX wieku, zaraz po Sylwestrze 2000 oszaleliśmy. Wcześniej ludzie znani czasem opowiadali o swoim życiu prywatnym, ale żadna poważna granica nie była przekraczana. Nawet chętnie, szczególnie do miesięczników, fotografowali się z rodziną, w domowym zaciszu, bez zbędnej stylizacji. Życie prywatne było skromnym dopełnieniem bogatego życia zawodowego, a nie jego substytutem. Protezą, by zaistnieć.

Ale przyszedł moment, kiedy w niemal w jednej chwili na rynku pojawił się „Big Brother", „Bar", Michał Wiśniewski i Doda - i wtedy się zaczęło. Życie prywatne stało się doskonałym towarem marketingowo-promocyjnym. Gwarantem bycia w mediach, chwilowej sławy, lansu i co za tym idzie - konkretnych zysków, bowiem obecność w mediach w przypadku wielu osób publicznych, przekłada się na stan konta. Na tym się zwyczajnie zarabia i bywa, że niemało. Sprzedawano wszystko. Miłości, romanse, śluby, rozwody, dzieci - nawet te świeżo poczęte, handlowano zdrowiem albo jego brakiem, przeróżnymi chorobami swoimi i swych bliskich, wynikami badań, USG, a także śmiercią. Nic tak nie przyciąga ludzi jak tragedia celebryty - to genialny towar medialny, który „sprzedaje się sam". Wiele osób znanych to cynicznie wykorzystało. Ale mimo postepującego szaleństwa jest nadal w szołbiznesie, w kulturze grupa osób, wbrew pozorom całkiem spora, która swego życia prywatnego i intymności nie sprzedaje. Nie zarabia na swoim ekshibicjoniźmie, a na talencie, pracy, dorobku.

Niedawno, po ciężkiej chorobie, zmarła żona Karola Strasburgera. Nie była osobą publiczną, pojawiała się czasem na imprezach u boku sławnego męża, aktora i prowadzącego „Familiadę". Para spędziła ze sobą, bez skandali i afer, całe życie. Na jej pogrzebie byli paparazzi i robili zdjęcia jej mężowi, który nie mógł powstrzymać łez i ogromnych emocji. Zdjęcia z pogrzebu najpierw pojawiły się w internecie, na kilku portalach, w tym gazet brukowych, a potem zobaczyliśmy okładki tabloidów z płaczącym na pogrzebie żony Strasburgerem. Tabloidy mielą ten temat juz kilka dni. Bez przerwy, bez wytchnienia. Ktoś to publikuje i ktoś to niestety czyta, klika w internecie, robi portalom statystyki i daje zarobić im na ludzkich łzach, na tragedii.

Szok. Wstyd. Niedowierzanie. Żadna z postaci życia publicznego w Polsce nie została do tej pory tak potraktowana przez media. Tak odarta z prywatności, która jej się należała. Użyta jak byle tani celebryta, z byle sponsorskiej ścianki, który dla „jedynki" w gazecie brukowej sprzeda nie tylko siebie, ale i całą swoją rodzinę. Szokujące tym bardziej, że Strasburger nigdy swego życia prywatnego w gazetach właśnie nie sprzedawał. Nie wiem, jak czuł się paparazzo robiący te zdjęcia. Nie wiem, co czuł, jeśli czuł cokolwiek ten, kto zdecydował o publikacji tych zdjęć i wystawieniu emocji i żałoby Strasburgera na widok publiczny w portalach plotkarskich. Mam nadzieję i życzę im z całego serca tego, by kiedyś ich dopadła sprawiedliwość; żeby w chwili dramatu, żałoby i smutku usłyszeli za plecami trzaski migawki, a potem zobaczyli swoje zdjęcie w mediach poddane ocenie i do tego z żenującym komentarzem tak zwanych dziennikarzy z portali plotkarskich. Niech ich zaboli. Niech poczują się nadzy i bezbronni. Bezcenne. Inaczej nie ma szansy, aby pojęli, o co w tym chodzi. Sama to przerobiłam po tym, jak spaliło mi się mieszkanie, a nie jestem celebrytką ze ścianki, nie ma mnie na okładkach, nie latam po tanich celebryckich spędach. Wierzcie mi, człowiek, któremu fotografują zgliszcza, dorobek życia, którego już nie ma, a potem na przykład dzwonią na cmentarz, gdzie pochowane są jego zwierzęta, by szukać taniej, żenującej sensacji w imię paru klików w internecie, nie ma nawet siły się wkurzyć, bronić, robić cokolwiek, jest bezbronny i jest mu zwyczajnie przykro. Chce tylko, żeby wszystko się wreszcie skończyło i żeby dano mu spokój. Dopiero po wszystkim, z perspektywy wielu miesięcy, jest w stanie ocenić to, co mu zrobiono w momencie, kiedy jak nigdy przedtem potrzebował skupienia i samotności. Bo prawdziwa tragedia wymaga ciszy, a nie fleszy. Prawdziwa, a nie na pokaz, bo wiem, że takie są.

Widziałam wiele, ale jestem w szoku. Tego nie da się usprawiedliwić „prawem ludzi do informacji", co często robią tabloidy dla usprawiedliwienia haniebnych posunięć i publikacji. To dla mnie brutalna ingerencja w bardzo intymne chwile człowieka. Rozumiem media, zwykle staram się ich bronić, sama jestem dziennikarzem, ale tego zrozumieć i pojąć rozumem i sercem zwyczajnie nie sposób.

Idą Święta. Życzmy sobie nie bogactwa, splendorów, pieniędzy, ale szacunku. Bo ten zbyt łatwo tracimy. I nawet nie wiemy, gdzie tego słowa „szacunek" szukać w google.

podziel się:

Pozostałe wiadomości