To nie nastąpiło od razu. To działo się etapami. Mniej więcej od początku XXI wieku media zaczęły nas wprowadzać do życia prywatnego ludzi znanych i to nie na zasadzie miłej pogawędki, ale brutalnej ingerencji albo żenującej ustawki dla lansu. Ostatnio sporo siedzę w archiwach i czytam stare gazety. Widać jedno jak na dłoni - w XX wieku, zaraz po Sylwestrze 2000 oszaleliśmy. Wcześniej ludzie znani czasem opowiadali o swoim życiu prywatnym, ale żadna poważna granica nie była przekraczana. Nawet chętnie, szczególnie do miesięczników, fotografowali się z rodziną, w domowym zaciszu, bez zbędnej stylizacji. Życie prywatne było skromnym dopełnieniem bogatego życia zawodowego, a nie jego substytutem. Protezą, by zaistnieć.
Ale przyszedł moment, kiedy w niemal w jednej chwili na rynku pojawił się „Big Brother", „Bar", Michał Wiśniewski i Doda - i wtedy się zaczęło. Życie prywatne stało się doskonałym towarem marketingowo-promocyjnym. Gwarantem bycia w mediach, chwilowej sławy, lansu i co za tym idzie - konkretnych zysków, bowiem obecność w mediach w przypadku wielu osób publicznych, przekłada się na stan konta. Na tym się zwyczajnie zarabia i bywa, że niemało. Sprzedawano wszystko. Miłości, romanse, śluby, rozwody, dzieci - nawet te świeżo poczęte, handlowano zdrowiem albo jego brakiem, przeróżnymi chorobami swoimi i swych bliskich, wynikami badań, USG, a także śmiercią. Nic tak nie przyciąga ludzi jak tragedia celebryty - to genialny towar medialny, który „sprzedaje się sam". Wiele osób znanych to cynicznie wykorzystało. Ale mimo postepującego szaleństwa jest nadal w szołbiznesie, w kulturze grupa osób, wbrew pozorom całkiem spora, która swego życia prywatnego i intymności nie sprzedaje. Nie zarabia na swoim ekshibicjoniźmie, a na talencie, pracy, dorobku.
Niedawno, po ciężkiej chorobie, zmarła żona Karola Strasburgera. Nie była osobą publiczną, pojawiała się czasem na imprezach u boku sławnego męża, aktora i prowadzącego „Familiadę". Para spędziła ze sobą, bez skandali i afer, całe życie. Na jej pogrzebie byli paparazzi i robili zdjęcia jej mężowi, który nie mógł powstrzymać łez i ogromnych emocji. Zdjęcia z pogrzebu najpierw pojawiły się w internecie, na kilku portalach, w tym gazet brukowych, a potem zobaczyliśmy okładki tabloidów z płaczącym na pogrzebie żony Strasburgerem. Tabloidy mielą ten temat juz kilka dni. Bez przerwy, bez wytchnienia. Ktoś to publikuje i ktoś to niestety czyta, klika w internecie, robi portalom statystyki i daje zarobić im na ludzkich łzach, na tragedii.
Szok. Wstyd. Niedowierzanie. Żadna z postaci życia publicznego w Polsce nie została do tej pory tak potraktowana przez media. Tak odarta z prywatności, która jej się należała. Użyta jak byle tani celebryta, z byle sponsorskiej ścianki, który dla „jedynki" w gazecie brukowej sprzeda nie tylko siebie, ale i całą swoją rodzinę. Szokujące tym bardziej, że Strasburger nigdy swego życia prywatnego w gazetach właśnie nie sprzedawał. Nie wiem, jak czuł się paparazzo robiący te zdjęcia. Nie wiem, co czuł, jeśli czuł cokolwiek ten, kto zdecydował o publikacji tych zdjęć i wystawieniu emocji i żałoby Strasburgera na widok publiczny w portalach plotkarskich. Mam nadzieję i życzę im z całego serca tego, by kiedyś ich dopadła sprawiedliwość; żeby w chwili dramatu, żałoby i smutku usłyszeli za plecami trzaski migawki, a potem zobaczyli swoje zdjęcie w mediach poddane ocenie i do tego z żenującym komentarzem tak zwanych dziennikarzy z portali plotkarskich. Niech ich zaboli. Niech poczują się nadzy i bezbronni. Bezcenne. Inaczej nie ma szansy, aby pojęli, o co w tym chodzi. Sama to przerobiłam po tym, jak spaliło mi się mieszkanie, a nie jestem celebrytką ze ścianki, nie ma mnie na okładkach, nie latam po tanich celebryckich spędach. Wierzcie mi, człowiek, któremu fotografują zgliszcza, dorobek życia, którego już nie ma, a potem na przykład dzwonią na cmentarz, gdzie pochowane są jego zwierzęta, by szukać taniej, żenującej sensacji w imię paru klików w internecie, nie ma nawet siły się wkurzyć, bronić, robić cokolwiek, jest bezbronny i jest mu zwyczajnie przykro. Chce tylko, żeby wszystko się wreszcie skończyło i żeby dano mu spokój. Dopiero po wszystkim, z perspektywy wielu miesięcy, jest w stanie ocenić to, co mu zrobiono w momencie, kiedy jak nigdy przedtem potrzebował skupienia i samotności. Bo prawdziwa tragedia wymaga ciszy, a nie fleszy. Prawdziwa, a nie na pokaz, bo wiem, że takie są.
Widziałam wiele, ale jestem w szoku. Tego nie da się usprawiedliwić „prawem ludzi do informacji", co często robią tabloidy dla usprawiedliwienia haniebnych posunięć i publikacji. To dla mnie brutalna ingerencja w bardzo intymne chwile człowieka. Rozumiem media, zwykle staram się ich bronić, sama jestem dziennikarzem, ale tego zrozumieć i pojąć rozumem i sercem zwyczajnie nie sposób.
Idą Święta. Życzmy sobie nie bogactwa, splendorów, pieniędzy, ale szacunku. Bo ten zbyt łatwo tracimy. I nawet nie wiemy, gdzie tego słowa „szacunek" szukać w google.