To wielka sztuka nie dać się zaszufladkować, jako ładna, biuściasta, wysmarowana seksownie błyszczącym na zgrabnym ciele olejkiem, pani z głupawego programu „Big Brother", a potem z rozkładówki z magazynu dla panów. Kobieta-przedmiot. Niemal idealna. Schemat jak marzenie: buzia, biuścik i pupa. Zero umysłu, bo po co w tym umysł? Ucieczka z szuflady, z ram narzuconych przez innych udała się Martynie Wojciechowskiej, która właśnie odebrała nagrodę za film dokumentalny o albinosach na festiwalu telewizyjnym w Monte Carlo. ZOBACZ WIĘCEJ > Ciekawie, jak czuli się ci, którzy uważali, że jest wydmuszką, że sobie nie poradzi, że niewiele umie. Bo tacy byli.
Mocna to rzecz, nagroda ważna, a Martyna jest dowodem na to, że bycie sobą, choć brzmi to denerwująco banalnie, jakby z rodem z tanich gazetek, ma ogromny sens. No ale trzeba mieć odwagę! Ona ją miała i ma. Nie tylko, by wspinać się w góry, iść w miejsca niebezpieczne, na widok których każdy ucieka z przerażeniem. Miała też odwagę przeciwstawić się bardzo wielu osobom, które dawały jej tak zwane „dobre rady". By była bardziej komercyjna, by bardziej otworzyła się na media, no i aby słuchała starszych i „mądrzejszych od siebie". To wielka sztuka, kiedy pracuje się w mediach, ma się nad sobą ludzi, twarde wskaźniki oglądalności, jest się poddawanym nieustannym naciskom, próbom i ocenie. Nie zawsze sprawiedliwej.
Martyna Wojciechowska nie była sobą na początku kariery?
Martyna jest fenomenem. Jednym z zaledwie kilku w Polsce. Kiedy zawieszę na swoim profilu jakikolwiek link o niej, zawsze jest rekord dnia. Wzbudza niemal same bardzo dobre, życzliwe emocje. Zero hejtu. Złych życzeń. Dlaczego? Bo ludzie, mając inteligencję emocjonalną, wyczuwają, że ona ich nie oszukuje i że to, co robi, jest spójne z nią samą. Że nie udaje tego, że lubi podróże, ryzyko i dalekie misje. Ale lubi tez pomagać innym. Z sukcesem, choć nie lata wszędzie i się tym nie chwali. Jest matką bez ostentacji. Po prostu ma dziecko. Tyle, nie musi opowiadać o tym w mediach, by na siłę ocieplać wizerunek, by cokolwiek, komukolwiek udowadniać. I jest pod prąd, na przekór straszliwym, lansowanym wizerunkom kobiety w mediach, na przekór atakującej głupocie i plastikowi. Kiedy idzie odbierać ważną nagrodę, zakłada trampki do długiej sukienki, bo nie ma ochoty udawać kogoś innego niż jest. Choć w Monte Carlo zrobiła wyjątek i bucik elegancki do sukienki był. I dobrze. Pytania o wiek zbywa szybko. Ma świadomość, że umysł z wiekiem tylko może zyskać, a pasja jedynie jeszcze bardziej się rozkręcić i znaleźć nowe miejsca do realizacji marzeń.
Ona szła zawsze swoją drogą. Czy to się komuś podobało czy nie. Mnie to bardzo imponuje. Tez jestem solistką. Też, jak Martyna wiele razy słyszałam, że się skończyłam, że nikt nie da mi pracy, że nic już nie osiągnę. Jak ona wolę posłuchać siebie niż „dobrych rad". Kiedy patrzę na Martynę - a wiem, że nie zawsze jej wszystko szło gładko, bywało raz lepiej raz gorzej - myślę, że takie solistki dają jednak radę. Bo świat, drodzy państwo, należy do solistów.
Martyna, WIELKIE GRATULACJE. ZASŁUŻYŁAŚ!
ZOBACZ TAKŻE:
Wojciechowska: "Mount Everest był dla mnie wybawieniem"
Autor: Karolina Korwin Piotrowska