Media społecznościowe to świetna rzecz. Kiedy trzeba czegoś szybko się dowiedzieć, znaleźć, komuś pomóc, oddać w dobre ręce psa, zebrać ludzi do jakiejś akcji, zebrać na jakiś cel pieniądze, zrobić balangę... Media społecznościowe zrobiły wiele dobrego. Dzięki nim ludzie w wielu krajach, gdzie nie ma swobodnego dostępu do informacji, mogą się wieloma informacjami wymieniać. W Egipcie media społecznościowe pomogły wywołać rewolucję. Dzięki nim wiadomo, co naprawdę dzieje się w Syrii czy na Ukrainie, widzimy tam filmiki i zdjęcia, których nie zobaczymy nigdzie indziej. Dzięki mediom społecznościowym wiemy natychmiast, jaką kolejną wpadkę modową zaliczyła Kim Kardashian, komu znanemu urodziło się dziecko. Kto utył, nie powinien nosić bikini, a kto lubi na śniadanie naleśniki. Tam przenosi się spora część naszego życia, nasza skłonność do podglądania, dowiadywania się, gadulstwa, nasza emocjonalność w końcu, znajdują tam swoje ujście.
Ale są sytuacje, kiedy media społecznościowe powinny być odebrane ich użytkownikom. Kiedy nasza skłonność do ironii, nasze wyolbrzymione emocje, przeradzają się w zwykłe chamstwo, głupotę, żenadę.
Oto jeden rubaszny w złym tego słowa znaczeniu, publicysta pisze na twitterze: „Kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej, niech rzuci pierwszy kamieniem". Odnosiło się to do faktu wyrzucenia zakonnika, który wykorzystał seksualnie nietrzeźwą kobietę. Zrobiło się koszmarnie i chamsko. Gdyby ten pan napisał to w innym, może bardziej cywilizowanym kraju, byłby jednogłośnie poddany krytyce i zasłużonemu ostracyzmowi. A ten się jeszcze bardziej rozkręcał na twitterze: „ A jak facet trzeźwieje rano obok kaszalota, też ma prawo oskarżyć ją o gwałt?". Napisał, że jego żona była żartem bardzo ubawiona, podejrzewam, że jego córki również. Pewnie umierały ze śmiechu. Mało tego, uszczęśliwiony nagłym, może wyczekanym, ogromnym zainteresowaniem mediów, powiedział: „że krytykują go niedopchnięte dewoty, stare i młode feministki, zetempówy, które nadymają się". I co? I nic. Rechot kolegów co najwyżej.
Dalej pewnie będzie publicystą, będzie pisał obraźliwe banialuki w społecznościowych mediach; nie życzę, aby jego córki, które kiedyś dorosną, ktoś kiedyś wykorzystał albo nazwał waleniem, ewentualnie "niedopchnięta dewotą". Jeśli tak, mogą za to podziękować swemu tacie. Bo on wtedy pewnie też będzie ubawiony. Bo to takie zabawne, prawda?
Inny pan, właściciel pewnego browaru, o nazwie Ciechan, tym razem na facebooku, po tym, jak Dariusz Michalczewski stanął w obronie homoseksualistów, życzył mu "mamusi z fujarką", sugerując, że bokser po wielu ciosach w głowę, nie wie, co robi i mówi. Sama kultura. Zrobiło się rynsztokowo. Ludzie z jednej strony zaczęli piwo wylewać, inni je zaczęli wykupywać, bowiem stosunek do tego trunku zaczął definiować nasz stopień tolerancji. Albo głupoty. Takie rzeczy tylko w kraju nad Wisłą. Pan właściciel, po tym, jak nagle zauważył, że marketingowo jednak nie każde rynsztokowe chamstwo się opłaca, zaczął tłumaczyć się w wywiadach robionych zapewne na zamówienie agencji PR, która robiła, co mogła, byleby wizerunek marki ratować. Tutaj przydała się jednak stara, ale jara zasada, że milczenie jest złotem, bowiem niemal z każdą wypowiedzią pogrążał się bardziej. I co? I nic. Piwo się leje. Albo do kufli albo do ścieku.
Na koniec pewien aktor, bohater okładek kolorowych pism, cudnie fotogeniczny, choć średnio zdolny, który został złapany w centrum Warszawy za posiadanie marihuany. Policja dostała donos, pojechali i znaleźli, a paparazzi, którzy znaleźli się "przypadkiem", robili zdjęcia, które obiegły momentalnie wszelkie media... Zrobiło się gorąco. Nieprzyjemnie. Bo to ojciec rodziny, mąż, który w serialach gra albo lekarza albo policjanta, a ludzie raczej nie oddzielają fikcji od rzeczywistości. Aktor ma jasną linię obrony - to nie jego, podrzucili mu źli ludzie, pewnie zawistni koledzy z pracy. Polski szołbiz to jak widać według tego aktora, jedna wielka patologiczna rodzina, w której donosi się na robiących "karierę" kolegów. Zrobiło się grubo... Owszem, aktor był trzeźwy, nikogo na szczęście nie zabił, miał "zioło" pewnie na własne potrzeby, jego sprawa, aczkolwiek nielegalna. Ale jak ktoś lubi się truć, to jego organizm. Niestety aktor włączył facebooka i zamiast zamilczeć, napisał zabawny, choć w założeniu smutny felietonik, w którym o swoją kiepską sytuację oskarża... media.
Czasem warto odłączyć kabel od internetu. Inaczej daje się oręż swoim antagonistom. Albo ośmiesza się na całej linii.
Media społecznościowe to świetna rzecz. Czasami.
Autor: Karolina Korwin Piotrowska