Przyznaję się – wpadłam. Jak śliwka w kompot, więcej barwnych porównań nie znam. Zupełnie przypadkiem, latem odkryłam, że na jednym z kanałów pokazują wszystkie serie „Dynastii"... no i się zaczęło. Siadam i oglądam, jak jakaś fanka co najmniej... Podobno sekret takich powrotów sentymentalnych polega na tym, że wracamy do czasów, gdy byliśmy - jak ja - dziećmi albo w okresie dorastania, kiedy wszystko było pierwsze, nowe, jak ten serial w polskiej telewizji. Tak dla przypomnienia - kiedyś były tylko dwa programy telewizji i ten serial oglądała dosłownie cała Polska w latach 80. i na początku 90. Oglądała, inspirowała i fascynowała się. Kobiety marzyły o słodkim uśmiechu Krystle i o jej dziwacznej fryzurze, a mężczyźni w duchu marzyli o tym, by przez moment być jak szarmancki i nieprzyzwoicie bogaty Blake Carrington i choć raz iść na drinka albo do łóżka z kimś takim jak charakterna i seksowna Alexis... A dzisiaj?
To, wbrew pozorom, nadal bardzo mocna rzecz. Dzisiaj oglądana bardziej jak ruchome muzeum wnętrz, samochodów, niewiarygodnych strojów i dziwacznych z perspektywy czasu fryzur. A moda z lat 80. nie należała do przychylnych kobietom, ubierając je w monstrualne poduchy, szpilki i pudełkowe żakiety oraz wielkie, kolorowe klipsy... Do tego te niewiarygodne historie z życia rodziny milionerów z Denver. Zaginione dzieci, odnalezione po latach siostry, bracia i inni członkowie rodziny. Wymienianie się partnerami, byłymi żonami i mężami - na przykład taki Jeff Colby, który choć blady i nijaki, jakimś dziwnym trafem staje się obiektem seksualnego ataku byłej żony i obecnej kochanki...
Rywalizacja o władzę, wpływy, miłość i seks - tu mamy Sammy Jo, z którą w serialu spał każdy z wyjątkiem Blake'a oraz Alexis, która będąc babcią spokojnie paraduje z kolejnymi kochankami w wieku swych synów. Masa spisków, chorób (jest wątek choroby Krystle, przeszczepu serca jej córki, bezpłodności oraz in vitro, a także nieudanej operacji z surogatką w przypadku Adama), porwania a nawet porwanie przez kosmitów (przypomnijmy: bidulka Fallon została porwana przez kosmitów, wróciła i całą jedną serię usiłuje przekonać rodzinę, że nie zwariowała, jednak w kolejnej serii ewidentnie ma coś z głową, bo ląduje pod prysznicem z duchem). Jest i nauka tolerancji - słynny wątek syna Blake'a, Stevena, który okazuje się być gejem, co w latach 80. było szokiem, ale i wielką nauką tolerancji, bo serial oglądał cały świat. Do tego parada złych ludzi różnego autoramentu czyhających na bogactwo Carringtonów. Jest ich tylu, że nie ma co wymieniać. Jak spod ziemi wyrastają kolejni wrogowie - niektórzy nawet powracają, choć uznani są dawno za zmarłych. Pojawiają się też zwłoki po latach, dziwne zdjęcia, których nie powinno być i okoliczności, przy których przysłowiowy „trup w szafie" to herbatka u cioci... ale takie prawo serialu, niekoniecznie pisanego z sensem.
Może nie z sensem, ale z wdziękiem. Bo „Dynastię" mimo upływu lat, ogląda się bardzo dobrze. Choć czasem mnie skręca, kiedy Blake po raz kolejny raczy mnie słodkim wyznaniem miłości wobec swej żony, albo gdy Alexis znowu knuje, kiedy wszyscy wstają tam z łóżka pomalowani jak na karnawał, zmieniają ciuchy po kilka razy dziennie, żyją w kiczowatym przepychu, przy którym „faszyn from Raszyn" to wyznacznik stylu... choć mnie śmieszy, to oglądam. Postać, która na pewno kradnie całe show, to Alexis. Kiedy jej nie ma, całość jakby więdnie, robi się nudna i przewidywalna.
Piszę to, oglądając 9. serię, gdzie Alexis jakoś mniej, więc i energii w całej historii również... Ta złośliwa, seksowna, inteligentna kombinatorka, żyje, kiedy knuje i zarabia coraz większe pieniądze oraz uprawia seks, w wolnych chwilach zmieniając fryzury i ubrania na coraz bardziej absurdalne. Joan Collins jest wspaniała. Dopiero teraz rozumiem jej globalny fenomen, bo kiedy oglądałam ten serial jako dziewczyna, głównie mnie wkurzała. Dzisiaj widzimy ją w rewelacyjnej reklamie jednego z batoników, niedługo w Polsce wyjdzie jej książka, a ja dopiero teraz rozumiem, dlaczego świat oszalał na punkcie z pozoru złej postaci. Stworzyła krwistą, żywą postać, taką, jaką wiele kobiet chciałoby być, choć na chwilę.
Nawet ja bym tak czasem chciała, choć wolałabym bez obciążających budżet tankowców i knujących za plecami współpracowników. Cała reszta może zostać.
I idę o zakład, że kolejne pokolenia też wpadną w "Dynastię", jak i ja teraz wpadłam. Życzę im tego.