„Kożuchowska pokazuje bieliznę" - czytam nagłówek gazety. Podobny jest na portalu. Potem czytam dalej i okazuje się, że podczas próby w Teatrze Narodowym, gdzie Małgorzata Kożuchowska gra, niesforna halka odsłoniła kawałek bielizny. Czarnej. Wielkie nic, wypadek przy pracy aktorki, ale zgłodniałe newsów media podchwyciły. Niby promując spektakl, w którym Kożuchowska gra. Jakby kompletnie nie było ważne, w czym, z kim i po co, ale że stanik gwiazdy na wierzchu. Ozdobiona całość zgrabną fotką. A więc poinformuję, że Małgorzata Kożuchowska gra w „Kotce na gorącym blaszanym dachu" w Teatrze Narodowym, a obok niej występują też: Beata Ścibakówna, Ewa Wiśniewska, Janusz Gajos, Oskar Hamerski, Mirosław Konarkowski, Grzegorz Małecki i Marcin Przybylski. Czyli obsada warta jest każdych pieniędzy i newsa, nie tylko o bieliźnie.
Historia ze zdjęciem to fragment większej całości. Pewnego zjawiska, o którym niedawno mi opowiadano, a które sama też obserwuję od dawna. Pewien aktor opowiadał mi, że podczas premiery filmu, w którym grał, fotoreporterzy w ogóle nie interesowali się obsadą filmu, bo nie byli to ludzie znani z bankietów, ale pewną celebrytką, znaną z awersji do noszenia bielizny, którą chętnie obfotografowali. Aktor pomyślał, naiwnie, że może nazajutrz będzie coś o filmie, srodze się zawiódł, bowiem informacje o filmie polegały na tym, że pojawiły się zdjęcia obsady z komentarzem/ pytaniem, kto zaliczył wpadkę modową. Nic o treści filmu, o aktorach, tylko o ciuchach. Bo, jak wmawiają nam media, interesujące jest tylko to, co aktor ma na sobie, a nie jakim jest aktorem czy człowiekiem w pracy. Motywowane to wszystko jest tym, że galeria z celebrytami z premiery jest, uwaga, reklamą medialną danego filmu czy spektaklu. To, jak ubrała się, albo jakie miała usta albo majtki, jakaś modna pani, ma być reklamą czyjejś ciężkiej pracy na deskach teatru czy filmowym planie. Nowa jakość?
Do dziś pamiętam relacje z premiery „Pokłosia" zdominowane przez to, że była na nim najbardziej żenująca polska celebrytka, ulubienica brukowców, Agnieszka Orzechowska, jak zwykle dziwnie się zachowująca i wzbudzająca chore zainteresowanie niektórych. To normalne, że podczas premier filmowych, w których nie grają znani z seriali celebryci, często kamery zwrócone są tylko na znane twarze, na ich ubrania, a obsada filmu, jeśli znana jest choćby z teatru, staje się mało atrakcyjna z punktu widzenia mediów. Bo nie lansuje się na bankietach i skandali nie wywołuje.
Całkiem niedawno oglądałam newsy o premierach kilku polskich filmów, min. „Idy", „Papuszy" czy „Chce się żyć". Bardzo ważne, bardzo dobre polskie filmy. Nie grają w nich w rolach głównych gwiazdy bankietów, „salonów", „czerwonych dywanów", ale aktorstwa. Konia z rzędem temu, kto znajdzie, poza filmowymi portalami, cokolwiek o samym filmie, o jego aktorach, o treści. Jest wszędzie masa zdjęć, na nich na pierwszych miejscach wcale nie jest obsada filmu, ale ci, co załapali się na zaproszenie, celebrytki na ściankach, a na samym końcu - aktorzy i twórcy filmu - ale to już musi być jakieś wielkie święto, by portal plotkarski pokazał, jak wygląda na przykład filmowy reżyser. Chyba, że to Szumowska i jest z mężem, bo solo już się słabo na medialny lans załapuje. I obowiązkowe na koniec pytanie - kto wyglądał najlepiej?
Bo przecież, według mediów, nie liczy się wcale, kto najlepiej zagrał. Was, drodzy odbiorcy, to podobno zupełnie nie interesuje. Domagacie się wręcz głównie zdjęć modowych wpadek, nowych celebryckich ust czy kozaczków. Podobno tego właśnie chcecie. Papki chcecie.
W tym więc przypadku, ów stanik Kożuchowskiej, stał się mimowolnym magnesem promocyjnym. Bo gdyby nie on, nie przeczytalibyśmy o tym spektaklu pewnie niemal nigdzie. Bo my podobno nie chcemy o tym czytać. Jak szara banda niewykształconych i nieciekawych świata robotów zaprogramowanych tylko na oglądanie debilnych reklam. Za kogoś takiego maja nas niechybnie specjaliści od mediów. Naprawdę jesteśmy tacy? I chcemy tylko bandy pijanych i napalonych chamów z „Ekipy z Warszawy"?
Z nieukrywaną satysfakcją przeczytałam więc dzisiaj, że organizatorzy imprez przestaną płacić celebrytom za przychodzenie na imprezy. Nie ma pieniędzy. Celebryci za darmo raczej niechętnie przyjdą. Wiele twarzy, dotąd nachalnie lansowanych przez portale robiące z nich „ikony mody", „gwiazdy", diabli wiedzą, co jeszcze, będzie się pokazywać rzadziej. Może znajdą jakąś realną pracę... Może znikną? Czy ktoś zapłacze? I dobrze. Może więc będzie mniej pustaków na tak zwanych „salonach", które nawet jeśli zaplączą się na jakąś premierę filmu czy spektaklu, nie wzbudzą zainteresowania, no bo i czym?
Autor: Karolina Korwin Piotrowska