Jak to dobrze, że moje życie jest gdzie indziej, moi znajomi są "normalsami" i nie jestem stuprocentowo zależna od jednej pracy i tego, czy komuś będę w niej potrzebna czy nie. Takie było moje pierwsze wrażenie po tym, jak przeczytałam głośny już wywiad Huberta Urbańskiego. Nie wiem, czy chrześcijańskie, bo współczucia nie było, przynajmniej nie od razu, ale dokładnie to poczułam. Ulgę. A potem jeszcze coś - kto zrozumie to, co naprawdę mówi Hubert?
Bo oprócz tego, że mówi sporo, moim zdaniem za dużo, o sferze prywatnej, mówi bardzo wiele o tym, czym jest praca w mediach. To ciekawa spowiedź typowego produktu ostatnich lat - telewizyjnej, komercyjnej, pierwszoligowej niegdyś gwiazdy. Kochanej i namaszczanej na herosa przez fanów, PR-owców i media, wyniesionej na piedestał, z którego teraz spadła. Zarabiającej nie jako dziennikarz, współtwórca programu, ale jako ktoś, kto dzięki miłej, wzbudzającej zaufanie aparycji i dobrej dykcji, czyli jak Hubert, jest wynajętym do konkretnego projektu. Jako prezenter, którego zadaniem jest coś powiedzieć na tyle składnie, z dobrymi emocjami, nawet z dowcipem, sugerując, że jest on autentyczny, a nie wymyślony przez innych, aby widz wytrwał przy ekranie i nie zmienił kanału.
Pamiętam, kiedy zaczynały się wolne media, niektórzy już wtedy na starcie mówili, że przyjdzie moment, kiedy rewolucja medialna zacznie zjadać własne dzieci. Że to nieuniknione. Że będą ofiary. Nie każdy wytrwa w tym biegu, nie każdy się odnajdzie. Chyba to się teraz dzieje na naszych, moich też, oczach. Niedawno mój dobry kolega rzucił korporację medialną i zajął się triathlonem. Drży na samą myśl o powrocie do zawodu w formie, jakiej go wykonywał przed zmianą w życiu. Jest innym człowiekiem. Zadowolonym, pełnym dobrej energii. Moja koleżanka, bardzo dobra dziennikarka zajmuje się z własnej woli PR i ma czas wreszcie jeździć na kursy kulinarne po świecie. Inna znajoma wyjechała na wieś i robi sery zamiast pisać wstępniaki do gazet.
Ja sama traktuję od jakiegoś czasu telewizję po wielu przejściach jako miły, ale dodatek do tego, co robię. Odetchnęłam, a mój organizm przestał chorować ze stresu. Bezcenne, mam luz, jakiego nie miałam od kilku lat i robię to, co zawsze chciałam - głównie piszę. Ale i ja i wspomniane wcześniej osoby w przeciwieństwie do Huberta nigdy w całości nie oddaliśmy się jednemu medium, zawsze byliśmy na kilku posadach i do tego- współautorami tego, co robiliśmy w mediach. Poza tym, nie byliśmy "tylko" prezenterami. Ja bym nie mogła nigdy czytać z kartki czy z promptera. Nie robiłam nigdy imprez, bo czułam się w tym jak idiotka. Chałtury zrobiłam ze trzy, dawno temu i wiedziałam, że to nie dla mnie. Łatwa kasa, ale ogłupiająca na maksa, a do tego czułam się jak idiotka. Mój charakter ochronił mnie przed tym, co spotkało tak wielu? Nie wiem.
Mnie na starcie zawodowym w radiu, Wojciech Mann, mój mentor, powiedział, że ważne jest, aby mieć co najmniej dwie nogi w tym zawodzie - jeśli telewizja, to nie tylko ona, że przyda się radio i prasa, i nie chodzi tu tylko o zarobki, ale poczucie bezpieczeństwa i zawodowe spełnienie. Na samym starcie usłyszałam od mądrzejszych od siebie, że, przepraszam za określenie, media są "jak dziwka" i trzeba wiedzieć, jak w nich funkcjonować i jak z nich korzystać. I nigdy, przenigdy nie wierzyć w to, co mówią ci, gdy jesteś na topie. Bo wtedy nigdy nie usłyszysz prawdy. Szczególnie od swoich szefów i "przyjaciół". A prawda w każdej pracy to towar deficytowy, szczególnie, kiedy żyjemy w czasach maksymalnej kreacji i mentalnego photoshopa, które w mediach są na porządku dziennym.
Kiedy czytam słowa Huberta o tym, że ma 47 lat i nie wie, jak zacząć od nowa, zastanawiam się, dlaczego nikt go nie uprzedził, że sława nie jest wieczna. Nie wiedział, jak ulotne jest to, co go otaczało przez lata? Nie wyczuł, że liczy się tylko do momentu, kiedy przestanie być potrzebny, a takiego jak on, miłego pana w garniturze, o nienarzucającej się osobowości zawsze można wymienić? Współczuję, że nie miał obok siebie ludzi, którzy zapaliliby ostrzegawcze światło. I to zaraz po "Milionerach". Formacie, który słowo "sukces" miał wpisane w scenariusz, ale z nikogo, a już na pewno z prowadzącego, herosa na pokolenia nie robił. Niestety.
Mówi Hubert w tym wywiadzie rzeczy trudne do zrozumienia dla wielu. Dla mnie najbardziej uderzające jest to, że wygląda na to, że on się o tej tymczasowości dowiedział teraz. Naprawdę myślał, że sława, popularność, jak zwał tak zwał, okraszone wpływami na konto pozwalającymi na życie jak w bajce, są na zawsze? Dał się omamić jak dzieciak kolorową medialną bajką, w którą wpadł. Bolesna to nauczka, ale nie ma sytuacji bez wyjścia. On też się podniesie, bo to inteligentny człowiek. Kibicuję mu. Tylko niech już nie narzeka. Nie ma sensu.
Smutny to wywiad, dołujący wręcz, ale powinni go przeczytać wszyscy marzący o medialnej karierze. Bo ona na pstrym koniu jeździ. Nie wierzycie? Poczytajcie, co mówi Urbański.
Autor: Karolina Korwin Piotrowska