Smutny to czas. Oglądam wywiad z senatorem Piesiewiczem, scenarzystą najważniejszego w moim życiu filmu pt. „Podwójne życie Weroniki". Nie chce on wychodzić ze swojej skorupy, przerażają go współczesne czasy. Jest zmieszany, zagubiony, jakby się poddał, choć właśnie wydał wywiad- rzekę, z którego jasno wynika, że „skandalu nie będzie", że życie toczy się, lepiej lub gorzej, ale zawsze dalej. Do przodu.
Człowiek o wybitnym umyśle, intelektualista, wrażliwy, czuły na emocje mówi wprost, że to, co się dzieje, przerasta go. Jego cały dorobek życiowy, jego jestestwo brukowiec kilka lat temu zmieszał z szambem jednego dnia. Jedna prowokacja, jeden błąd nadmiernego zaufania, chwila słabości i wszystko legło w gruzach na długie lata spędzone w samotności, z dala od świata i ludzi. Niemal wszystko, bo nadal są filmy, nadal są ludzie, dla których to, co zrobił, pracując z Kieślowskim jest ważne. Czekam na jego powrót. Na te emocje, które ze sobą niósł. Czekam bardzo, bo coraz częściej brakuje mi ich. Tego, co ze sobą niosły. Były dla mnie ucieczką i ratunkiem. Coraz częściej bowiem sama chcę uciec.
Straszne jest to, że w momencie, kiedy słuchałam wywiadu z nim w internecie, media znowu oszalały. Jakiś komediant coś napisał na portalu społecznościowym, jak zwykle kiepsko i niezbyt kulturalnie i cała miniona niedziela należała w mediach do niego i jego kolejnych, coraz bardziej żenujących wpisów radośnie cytowanych przez brukowe i nie tylko portale. Jego zdjęcie i zdjęcie mojego kolegi zdominowały wszelkie internetowe przekazy, a potem poniedziałkowe gazety... Mnie przy okazji też się dostało odłamkiem tej „dyskusji". Bo szambo raz rozlane mocno brudzi.
Ów komediant wygrał nawet z tym, że odszedł jeden z największych wizjonerów i artystów rocka, czyli Lou Reed. Policzyłam - newsów o chamskich wpisach było więcej niż refleksji nad tym, że nie ma wśród nas jednego z największych i najbardziej inspirujących artystów XX wieku. Jakbyśmy nie zauważyli albo nie chcieli zauważyć, co jest ważne, a co jest chwilowa fanaberią. Przegrał dopiero ze smutną poniedziałkową wiadomością o śmierci pierwszego premiera niepodległej Polski, Tadeusza Mazowieckiego, ostatniego człowieka, który przywracał mi wiarę w politykę i w to, że robią ją ludzie szlachetni. To nie jest powód do dumy, to powód do refleksji. Smutnej.
Bo smutny to czas, kiedy wielcy, obdarzeni talentem, sercem i wrażliwością, albo odchodzą na zawsze, albo nie chcą do świata z wygnania powrócić. Bo jak wygrać z nieuniknionym? Czyli z chamstwem podniesionym do rangi walca rozjeżdżającego wszystko na swojej drodze...
Autor: Karolina Korwin Piotrowska