Choć to historia rodem jak ze scenariusza Hollywood, historia burzliwej miłości Elizabeth Taylor i Richarda Burtona nie doczekała się, póki co, dobrej wersji filmowej. A szkoda. Byli, w swoich czasach, niemal jak Brad Pitt i Angelina Jolie. Generowali histeryczne zainteresowanie mediów i publiczności, która nie dawała im normalnie żyć. Codziennie były o nich newsy w tabloidach. Fascynowali i pociągali, zbierali gromy od Watykanu i pobożnych paniuś. Żyli głównie w hotelach albo wynajętych willach. Mieli samolot, którym przemieszczali się po świecie w towarzystwie swych dzieci, psów, kotów, opiekunek do dzieci i całej chmary osób towarzyszących. Byli jak kolorowe ptaki. Jak ucieleśnienie bajki o Hollywood. Ona, przepiękne, bardzo zdolne, zespute dziecko Hollywood o fiołkowych oczach, wielkim sercu i emocjonalności dziewczynki. On, prosty syn górnika z Walii, który z niejednego pieca chleb jadł, niejedną butelkę whisky z butelki wypił i z niejedną kobietą zaszalał, wielki aktor szekspirowski, teatralny, z narastajacym kompleksem „męża swojej znanej żony"... Idealny materiał na serial, na historię, która przykuje do ekranów miliony.
W zeszłym roku w telewizjach na świecie pojawił się film pt. „Liz & Dick", inspirowany uczuciem, które wybuchło miedzy Taylor i Burtonem na planie filmu pt. „Kleopatra". Film był straszny. Obsadzenie w roli Taylor bohaterki brukowców i klinik odwykowych tudzież amerykańskich sal sądowych, czyli Lindsay Lohan było błędem. Ta dziewczyna, niegdyś zdolna, miła i obdarzona urokiem, prezentująca na ekranie swoją opuchniętą od alkoholu i narkotyków i zdeformowaną zabiegami medycyny estetycznej twarz, miotająca się wśród scenografii, w kolorowych strojach, nie była nawet marną kopią Liz. Była straszna. Choć starała się bardzo, bo film ten, pokazywany, gdzie się da, miał pomóc jej w upadającej karierze. Nie pomógł, bo nie mógł. Krytycy i widzowie, wśród nich ja, skuszona tą historią, byli jednomyślni - falstart, tak nie powinno się pokazywać tak genialnych historii. Bo żeby zagrać Liz Taylor, ikonę kina, po prostu trzeba być samemu być ikoną i bardzo dobrą aktorką.
Stąd moja radość, kiedy dowiedziałam się, że Helena Bonham Carter zagra Taylor w filmie BBC o życiu Taylor i Burtona. Helena Bonham Carter to instytucja, aktorka wspaniała, wielka osobowość i talent, obdarzona niesamowitym poczuciem humoru. Dwukrotnie nominowana do Oskara, ostatnio za świetną rolę w wielkim hicie pt."Jak zostać królem", w którym zagrała ukochaną przez Brytyjczyków królową matkę w młodości.
Od Taylor różni ją tylko jedno - raczej nie jest skandalistką, nie zmienia mężów i nie nosi brylantów wartych fortunę ani futer i tabloidy piszą o niej rzadko. Od lat jest w związku z reżyserem Timem Butronem, z którym ma dwójkę dzieci. Tworzą niesłychanie barwną parę, która otwarcie drwi sobie z konwenansów w Hollywood oraz z obowiązujacyh trendów w modzie. Osobiście - oboje szanuję i uwielbiam.
Teraz Bonham Carter zagra Taylor w filmie „Burton i Taylor", w towarzystwie Dominica Westa. Bonham Carter jest na promocyjnych zdjęciach łudząco podobna do Liz Taylor, równie piękna, z charakterystycznym błyskiem w oku. Co ciekawe, akcja filmu rozpoczyna sie w 1983 roku, kiedy oboje, już dwukrotnie ze sobą rozwiedzeni pracowali w teatrze, grając w sztuce „Private Lives". O sztuce mówiono wiele, jak i przedstawieniu, głównie za sprawą tego, co działo się za kulisami, a znając temperament obojga aktorów, działo się, oj, działo... Taylor była wtedy kobietą w zdecydowanie średnim wieku, po wielu chorobach, detoksach, depresjach, Burton - zniszczonym przez życie, kobiety i problemy alkoholikiem...
To może byc dobry film. Czekam z niecierpliwością. Bowiem nie tylko ja wiem, że najlepsze scenariusze filmowe pisze samo życie.