Kilka lat temu, kiedy pigułki „dzień po" nie było jeszcze w Polsce dostępne legalnie, dostałam telefon od koleżanki, że szybko potrzebna jest właśnie taka pigułka i może ja kogoś znam, kto jest w stanie ją załatwić. Sprawa była paląca. Nasza wspólna znajoma, dla której ciąża z powodów zdrowotnych równoznaczna była ze śmiercią, miała prawo przypuszczać, że może w niej za chwilę być. To się zdarza. Antykoncepcja zawodzi, biologia wygrywa ze zdrowym rozsądkiem, nikt nie powinien tego osądzać. Miałyśmy około 48 godzin na działanie. Szybka akcja wśród znajomych kobiet - to były jeszcze czasy sprzed facebooka - kilkadziesiąt maili i telefonów i udało się, prosto z Berlina, zdobyć tabletkę na czas. Dziewczyna wzięła ją w Warszawie pod kontrolą swego lekarza ginekologa. Nie zaszła w ciążę. Żyje do dzisiaj. Ma dziecko adoptowane.
Dlaczego o tym piszę? Bo w dyskusji o dostępności tej tabletki bez recepty pokutuje dziwna szaleńcza opowieść o tym, jakoby nałogowo korzystały z niej puszczalskie i zabawowe nastolatki. I to ze względu głównie na nie, dostęp do tych tabletek będzie jedynie na receptę.
Jest to absolutna bzdura, bo jest ona, owa szatańska i wyklęta przez rządzących tabletka, przede wszystkim bardzo droga - kosztuje ponad 100 złotych. Przez dwa lata, w trakcie których ją sprzedawano, kupiło ją ok. 400 tysięcy kobiet. Same nastolatki? Nie wierzę. Sama znam parę kobiet, zdecydowanie w wieku nie nastoletnim, które ją dla siebie kupiły. I często z własnej woli, brały pod kontrolą swego lekarza. Bo mądra kobieta, a wierzę, że takich jest więcej, informuje o zażyciu takiej tabletki lekarza. Bo to nie jest jakieś, jak to usiłuje się nam wmówić „hop siup", jak wzięcie tabletki na ból głowy albo miętusa. Za wzięciem tabletki „dzień po" stoją konkretne emocje i konkretne, indywidualne, ludzkie historie. Owszem, czasem i głupota, zapomnienie, poryw emocji, ale dla nikogo, kto jest normalny, nie jest to jak wzięcie dropsa. Mówienie kobietom, że dla ich podobno dobra, odbiera im się decydowanie, co zrobią ze swoim ciałem i płodnością, szczególnie na etapie, kiedy jeszcze do zapłodnienia nie doszło, jest traktowaniem ich jak kompletnych idiotek. Uznaniem ich za bezmyślne puszczalskie, dla których życie nie ma wartości, których własne zdrowie nie obchodzi. Nic bardziej mylnego. Ilekroć bowiem słucham bredni z Sejmu na ten temat, myślę o tym, jak jednej kobiecie, którą znam, zażycie szybkie owej „szatańskiej tabletki" uratowało życie. Wiem, że kobiet, którym zażycie tej tabletki, pomogło jest więcej.
Niestety, nikogo to już nie obchodzi. Podobno dla naszego dobra dostęp do niej zostanie ograniczony, bo na wizytę u ginekologa w państwowej służbie zdrowia czeka się długo, a nie każdego stać na abonament w prywatnej lecznicy, gdzie też znalezienia czasem ginekologa z dnia na dzień jest trudne. I nie jest tanie.
Już widzę te tabuny dziewczyn, kobiet, grzecznie i cierpliwie stojących w kolejce do lekarzy po receptę na tę tabletkę. Już widzę, jak odpowiadają na krępujące je pytania, jak naruszana jest ich i tak wystawiona na osąd intymność i prywatność. Moja wyobraźnia jednak tak daleko jednak nie sięga. Wiem, co będzie, już niedługo, nie trzeba by do tego wróżką. Tabletka ta zapewne trafi na czarny rynek, gdzie będzie do kupienia za ciężkie pieniądze jedynie przez nielicznych. Będzie jeszcze więcej aborcji, tych nielegalnych, robionych często za granicą, byle jak i byle gdzie. Będzie jeszcze więcej zwłok noworodków znajdowanych po śmietnikach, będzie jeszcze więcej niechcianych dzieci, bo coraz bardziej ogranicza się kobietom dostęp do antykoncepcji, uznając kobiety jak w „Opowieści podręcznej" za chodzące, gotowe do rodzenia w każdej chwili macice. Jakby nikt nie rozumiał, że nie każda kobieta chce albo w ogóle może mieć dzieci. Że nie każda kobieta jest pozbawioną rozumu i zdrowego rozsądku chodzącą macicą właśnie. Że nie każda kobieta to jakaś zapewne lewacka i zepsuta puszczalska, która nie kontroluje, co robi i z kim.
To, co się stało, jest złą wróżbą na przyszłość. Zamiast dać nam dostęp do antykoncepcji, zamiast zająć edukacją seksualną obywateli od najmłodszych lat, zamiast budowania świadomości wśród ludzi, co to jest płód, ciąża, czym jest wychowanie dziecka i odpowiedzialność za nie, zamiast traktować kobiety z szacunkiem i zrozumieniem, zaczyna się nam zaciskać coraz mniej wirtualny a coraz bardziej obrzydliwy i realny pas cnoty, zaprojektowany głównie przez mężczyzn, którzy w naszym katolickim i pobożnym kraju w każdej chwili mogą sobie kupić tabletkę na potencję i kobiety, których już ani seks ani tym bardziej płodność nie interesują. Czysta hipokryzja, seksizm i dyskryminacja.
Straszne to i smutne. Kolejne odcinki „Opowieści podręcznej" pisanej nad Wisłą przed nami...
Karolina Korwin Piotrowska